Czarna Owca Pana Kota

Nie wyobrażam sobie życia bez zwierząt – rozmowa z Pawłem Ochmanem, Weganonem

Rozmawiamy, z Pawłem Ochmanem, weganinem, autorem bloga weganon.pl oraz książek

Aśka Wydrych: Od jak dawna jesteś weganinem i jak to się stało?

Paweł Ochman: Od 30 lat nie jem mięsa. Na początku przez 3 lata byłem wegetarianinem, a potem weganinem. Przestałem jeść mięso pod wpływem pewnego wydarzenia, którego byłem świadkiem.

Mając 15 lat i będąc u rodziny na wsi, widziałem, w jaki sposób zabijano świnie. Był to dla mnie widok na tyle wstrząsający, że wpłynął na moją decyzję o zaprzestaniu jedzenia mięsa. Z czasem przyszło odstawienie jajek, a potem nabiału i ubrań, które zawierały w sobie elementy produktów pochodzenia zwierzęcego. Weganizm jest teraz dla mnie sposobem życia, w którym nie wykluczam niczego, a żyję zgodnie ze sobą. Po tylu latach już nie zastanawiam się nad wieloma sytuacjami. Weganizm=JA i JA=weganizm.

AW: Czyli zwierzęta są dla Ciebie ważne?

PO: Zwierzęta zawsze były obecne w moim życiu. Od dziecka zawsze w domu były kot lub pies, a ich odejście za każdym razem wywoływało ból. Jako dziecko odwiedzałem w wakacje rodzinę na wsi, byłem zżyty z każdym mieszkającym tam zwierzęciem gospodarskim. Więcej czasu spędzałem ze zwierzętami niż z rówieśnikami. Karmiłem je, przytulałem i dbałem o nie. Wtedy również je zjadałem, ale jako dziecko nie zdawałem sobie sprawy, że może być inaczej. Nie wyobrażam sobie życia bez zwierząt. Nigdy nie traktuje ich jako własności. Są dla mnie prawdziwymi przyjaciółmi.

AW: Byłeś jednym z pierwszych mężczyzn w wegańskiej blogosferze kulinarnej. Czy od tamtej pory zaszły w tej sferze jakieś zmiany? Czy pojawia się więcej mężczyzn wegan, w tym takich, którzy są aktywni blogersko?

PO: Wegańska blogosfera niezmiernie się rozrosła i bardzo dobrze. W tej przestrzeni jest również miejsce dla mężczyzn. Prowadzą blogi kulinarne czy sportowe oparte o kuchnię roślinną. Wśród moich znajomych coraz więcej jest wegan płci męskiej.

Mit o facecie, który musi zjeść kawał mięsa by mieć siłę, jest już dawno obalony. Przykładem może być pierwszy polski kulturysta – Adam Kuncicki.

AW: Często przewija się stwierdzenie, że weganizm nie jest dla mężczyzn, że roślinami nie mogą się najeść.

PO: Gdyby tak było, to nie miałbym 2 metrów wzrostu i ponad 100 kg wagi. Nie czuje się głodny, nie czuje, abym miał jakiekolwiek deficyty.

To są typowe mity, ale również i stereotypy, które wpaja się nam od dzieciństwa. Każdy musi znaleźć swoją drogę do tego, by czuć sytość po roślinnym jedzeniu. U mnie to strączki, kasze i pieczone warzywa. Umiejętne skomponowanie posiłku jest gwarantem uczucia sytości. Nie potrzeba kulinarnych czarów.

Zamiast kotleta mięsnego, kotlet ze strączków lub kasz. Do tego standardowe ziemniaki i surówka. Co na pieczywo? Dowolne pasty ze zmiksowanych warzyw, kasz, strączków. Zawierają dużo błonnika, które daje poczucie sytości na długo. Jeśli chcemy mieć kawałek wędliny z przyzwyczajenia, są na rynku gotowe produkty, które idealnie się do tego nadają.

AW: Jak wyglądała Twoja praca nad książką? Jak zbierałeś przepisy? Czy wszystkie musiałeś weganizować, a może jakaś ich część była bez składników odzwierzęcych?

PO: Praca nad książka była przyjemnością. Odwiedziłem wszystkie regiony naszego kraju. Oprócz zdobywania przepisów, poznałem wspaniałe osoby, które chętnie dzieliły się swoim dorobkiem kulinarnym i historiami powstania potraw. To były cudowne 3 lata podróży. Przepisy dostawałem głównie od Pań z Kół Gospodyń Wiejskich, są również przepisy rodzinne i te, które odkopywałem ze starych książek etnograficznych.

W książce na ponad 120 przepisów, są cztery potrawy mięsne i jedna rybna, które weganizowałem. Około 70 było wegetariańskich, w których wystarczyło zmienić mleko krowie na roślinne czy twaróg na tofu. Pozostałe to oryginalne wegańskie przepisy. Byłem zaskoczony, że w kuchni regionalnej jest tyle wegańskich potraw i to właśnie zmotywowało mnie do napisania książki.

AW: Tradycyjna kuchnia polska kojarzy się najczęściej z ziemniakami, mizerią i kotletem schabowym. Nawet weganie traktują ten zestaw jako swoisty comfort food. Czy naprawę tradycyjna kuchnia polska jest tak wypełniona produktami odzwierzęcymi, jak się ją przedstawia?

PO: Nie chce używać określenia „kuchnia polska”, bo była ona zawsze inna w różnych czasach naszej historii. Inna była w średniowieczu, inna w czasach PRLu.

Opowieści o mięsnej kuchni narodowej są chyba swoistym marzeniem, które utarło się w naszej kulturze. Mięso było zarezerwowane tylko dla królów, książąt i szlachty. Biedniejsi mieszkańcy kraju żywili się głównie kaszami, ziemniakami, grzybami, dzikimi owocami i warzywami. Jeśli pojawiało się mięso i jego przetwory, to w drodze wyjątku i od święta. Jeśli rolnik hodował zwierzęta, to najczęściej dla sprzedaży i zarobku, niż do własnych celów spożywczych. Większość społeczeństwa była biedna i żywiła się wegetariańsko i wegańsko.

Spożycie mięsa zwiększyło się w czasach PRLu i stało się synonimem bogactwa i dobrej pozycji społecznej. Jednak widać zmianę i w tej kwestii. Od kilku lat obserwujemy zmniejszenie spożycia mięsa i jego przetworów na rzecz kuchni roślinnej. Kto wie, może za kilka lat to właśnie kuchnia roślinna będzie wyznaczała trendy w „kuchni polskiej” naszych czasów. Życzyłbym sobie tego.

AW: Jak to wygląda w poszczególnych regionach czy np. kuchnia Dolnego Śląska bardzo się różni od np. kuchni Małopolski?

PO: Podczas moich podróży kulinarnych, zaobserwowałem, że różnice powoli się zacierają.

Regionalność widać już tylko w starszym pokoleniu, które kultywuje dawne obrzędy wraz z tradycyjnymi pokarmami. Na szczęście wszelkie Festiwale Smaku w danych regionach i Koła Gospodyń Wiejskich, ratują te potrawy przed zapomnieniem. Przekazywane są z pokolenia na pokolenie.

Popularna jeszcze kilkadziesiąt lat temu na Śląsku świąteczna zupa siemieniotka, dziś pojawia się bardzo rzadko. Można zaobserwować, że w danych regionach więcej jest potraw na bazie kasz czy ziemniaków, a w innych regionach dominują strączki, runo leśne czy kiszonki. Na wszystko wpływ mają warunki przyrodnicze, położenie geograficzne oraz ludność, która zamieszkuje dany teren. Lubelszczyzna i Podkarpacie to raj dla osób, które uwielbiają kasze. Warmia i Mazury to potrawy z grzybów, dzikich owoców leśnych i ziół. Kuchnia łódzka to spadek po dawnych mieszkańcach, czyli Żydach. Mazowsze ma olbrzymi kontrast w potrawach szlacheckich Warszawy i prostych Kurpi czy Urzecza. Przykładów można mnożyć w nieskończoność i długo by o tym pisać.

AW: Czy jakoś odzwierciedlają się w kuchni regionalnej dawne podziały zaborowe: na rosyjski, austriacki i pruski? Dominują jakieś składniki, jakieś typy potraw?

PO: Regionalizacja kuchni rozpoczęła się właśnie z rozbiorami naszego kraju. Mieszanie się ludności w obrębie danego zaboru powodowało, że napływały wraz z nią nowe produkty i potrawy. Zabór rosyjski dostarczył nam potrawy mączne, z użyciem kasz i ziemniaków. Do dziś na wschodzie Polski widać to w potrawach regionalnych. Niezliczone rodzaje kotletów warzywnych, pyz, kartaczy, babek ziemniaczanych, placków czy pierogów. Kuchnia pruska obfitowała w różnorodność warzyw. Dekretami władców tego regionu, nakazywano zakładanie ogrodów przydomowych. Rezygnowano z ciężkich, mącznych i zawiesistych potraw na rzecz lżejszych, świeżych i opartych o warzywa, owoce. Wierzono, że takie zestawy przyczyniają się do lepszego zdrowia. Najbardziej wysublimowaną kuchnią, była kuchnia galicyjska pod zaborem austriackim. Wpływy arcyksiążęcego dworu Habsburgów na kuchnię byłą niezaprzeczalna. Widać ją było chociaż w cukiernictwie. Przykładem mogą być drobne ciasteczka Śląska Cieszyńskiego, wykwintne serniki Krakowa czy czekoladowe i orzechowe torty (Pischinger czy Sacher). Do dziś widać te podziały na naszych ziemiach i szereg potraw regionalnych pochodzi właśnie z tamtych czasów. Chociażby drożdżowe ciasto z cynamonową kruszonką, które było serwowane przebywającemu we Wrocławiu Wilhelmowi II Hohenzolernowi. Do dziś jest potrawą regionalną dla Dolnego Śląska.

AW: Czy współcześnie potrawy regionalne są nadal popularne, czy wręcz przeciwnie i są jedynie ciekawostką dla szukających odmiany?

PO: Szereg potraw przekroczyło granice swoich regionów i jest powszechnie znane w całym kraju. Przykładem mogą być kluski śląskie, pieniki toruńskie, sernik krakowski, lubelskie cebularze czy ciastka z maszynki. Inne znane są w obrębie danego regionu, chociażby kukle kaszubskie, wielkopolska zupa „ślepe ryby” czy podkarpackie proziaki. Jeszcze inne znane są tylko w obrębie danej miejscowości. Przykładem mogą być dziędziuchy z Dokudowa, kołacz z Perkowic czy gorzowska bułka z pieczarkami. Najwięcej potraw regionalnych poznamy na wszelkich festiwalach smaku czy dożynkach w danym regionie. Jedne są znane, inne zapomniane i powracają po latach. Utracie ulegają potrawy mieszkańców dawnych Kresów Wschodnich. Moim zamiarem było stworzyć taką książkę, która pokaże wszystkim bogactwo i dziedzictwo kulinarnego naszego kraju.

Dodam tylko, że będzie kontynuacja tej książki w przyszłości, ale już w innym ujęciu. Chcę ocalić od zapomnienia jak najwięcej potraw, które są naszym dobrem narodowym.

AW: Gdyby np. dziennikarz BBC czy New York Times zapytał Cię, jakie 3 potrawy z Twojej książki są najbardziej reprezentatywne dla Polski, to co byś wybrał?

PO: Będzie ciężko wybrać, bo jest ich tak wiele. Nie jest tajemnicą, że jesteśmy rozpoznawalni kulinarnie na świecie poprzez pierogi. Mało kto wie, że dzięki polskim Żydom, nasze kulinarne dziedzictwo dotarło w najdalsze zakątki globu. Przykładem mogą być nowojorskie bajgle czy białysy, które jeszcze przed II wojną światową były znane w Krakowie i Tykocinie. Gdybym miał wybierać, to padły by propozycje z każdego regionu. Kluski śląskie i moczka z Górnego Śląska. Pierniki z Kujaw. Lubelskie cebularze. Łężnie bieszczadzkie. Białostockie serniczki. Wielkopolski gzik. Małopolskie obwarzanki. Świętokrzyski pasternocek. Kociewski gryz i wiele, wiele innych cudownych potraw, w których warzywa, kasze, strączki i owoce grają główną rolę.

AW: Czy pracując nad książką, natrafiłeś na jakieś obecnie niewykorzystywane w polskiej kuchni popularnej rośliny dzikie lub uprawne, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu były popularne? I co z nich można smakowitego zrobić? Z własnego doświadczenia wiem, że np. liście nasturcji dobrze smakują jako farsz à la szpinak.

PO: To były jedne z największych zaskoczeń w kuchni regionalnej. Na początku był pasternak w województwie świętokrzyskim, z którego robi się wyjątkowy pasztet. Świętokrzyskie ma również aromatyczną zupę pokrzywiankę i baniowe (dyniowe) kotlety z siekaną pokrzywą. Kolejna była brukiew, która znana jest na Pomorzu i przygotowuje się z niej zupę. Podobnie na Śląsku i na Podhalu. Na Ziemi Kujawskiej popularne jest wykorzystanie chabra bławatka do przygotowania wina i owoców czeremchy do musu owocowego, który wykorzystuje się do wypieków. W Wielkopolsce przygotowuje się napój z hyćki, czyli kwiatów dzikiego bzu. Kuchnia kresowa, która przywędrowała wraz z przesiedleńcami na Śląsk Opolski, zadziwia wykorzystaniem lebiody w farszach do pierogów i sosach do gołąbków ziemniaczanych. Pomorze Zachodnie wykorzystuje zielone szyszki sosnowe do kiszenia grzybów, kwiaty mniszka lekarskiego do syropów, a Mazowsze może poszczycić się wyjątkową w smaku konfiturą z młodych pędów świerka i syropem z sosnowym.

AW: Jaką miałbyś radę na początek dla osób przechodzących na weganizm? Na czym się skupić, czego unikać?

PO: Każda zmiana wymaga racjonalności. Niektórzy będą potrzebować wizyty u dietetyka i wielu cennych informacji (chociażby wiedzy na temat suplementacji witaminy B12).

Z czasem nabiera się nawyków żywieniowych w taki sposób, że wszystko staje się oczywiste i nie potrzebne jest już zastanawianie się, co dziś powinienem/powinnam zjeść by sobie nie zaszkodzić. Polecam korzystać z książek i blogów kulinarnych. Każdy znajdzie coś dla siebie. Doradzałbym również unikanie różnych forów internetowych, ponieważ panuje na nich straszna dezinfomacja.

Rozmawiała Aśka Wydrych
Serdecznie dziękujemy Adriannie Chorąży za korektę rozmowy!

Jak uchronić zwierzę przed koronawirusem? [PORADNIK]

Wedle wszelkich ustaleń przebywanie ze zwierzętami podnosi odporność i redukuje stres. Oznacza to, że posiadając zwierzę w domu jesteśmy bardziej odporni na choroby. Fake newsy i doniesienia brukowców sprawiły, że wiele zwierząt straciło dom.
Z drugiej strony ludzie siedzący samotnie w domach masowo nabywali szczenięta i kocięta (niestety rzadko z adopcji). Już na początku pandemii otrzymywałam dużo telefonów od przerażonych opiekunów/ek. Pojawiały się pytania o to  czy przebywanie ze zwierzęciem jest bezpieczne, czy zwierzę może  zarazić człowieka koronawirusem, lub czy samo może zachorować. Chociaż informacje na ten temat są ciężko dostępne postaram się zebrać je w jednym miejscu i przekazać Wam w przystępnej formie.

Koronawirusy są w medycynie weterynaryjnej znane od dawna. Najpopularniejszym z nich, a także wywołującym nastrój grozy wśród kociarzy jest FIP – zakaźne zapalenie otrzewnej. Nieuleczalna choroba o bardzo ciężkim i ostrym przebiegu. Niedawno zaświtała iskierka nadziei dla kotów chorujących na FIP. Był nią sprowadzany z zagranicy lek o tajemniczej nazwie GS-441524. Substancja znacząco spowalniała rozwój choroby i wkrótce informacje o niej dotarły do szerokiej grupy opiekunów/ek zrzeszonych na facebookowych grupach kocich wojowników (fip fighters), na których wymieniano informacje odnośnie przebiegu choroby i zastosowania GS-441524. Na początku pandemii wywołanej covid-19, substancją zainteresowali się naukowcy prowadzący badania z zakresu ludzkiej medycyny, co zresztą spowodowało brak jej dostępności dla zwierząt. Niestety badania nie wykazały skuteczności GS-441524 w leczeniu zakażeń wywołanych wirusem  SARS-CoV-2.

Wirus, który sparaliżował świat – SARS-CoV-2, wedle ustaleń naukowców (WSAVA,WHO) jest chorobą odwrotnie odzwierzęcą, co oznacza, że to zakażeni ludzie przenoszą ją na zwierzęta, a nie na odwrót. Obecnie na świecie odnotowano 30 potwierdzonych przypadków zakażenia wśród zwierząt.

Każdy przypadek jest dokładnie opisany na stronie organizacji OIE. Niska liczba zakażeń wynika z faktu niepoddawania zwierząt badaniom w tym kierunku. Pociesza jednak to, że mimo tak dużej ilości zakażeń wśród ludzi, nie słyszy się o dramatycznych przebiegach choroby u zwierząt. Obecnie świat skupia się na medycynie ludzkiej. Dr Michael Lappin, przewodniczący komitetu WSAVA, wyraził potrzebę przeprowadzenia większej ilości badań w tym zakresie.

Wedle obecnych ustaleń zarażać mogą się psy, koty, fretki i najprawdopodobniej króliki. Odnośnie domniemanych zakażeń na fermach zwierząt futerkowych ustalenia są niejasne.

Mówiono o możliwości zakażenia fretek od człowieka, a następnie człowieka od fretek. Należy pamiętać, że takie miejsca są skupiskiem stłoczonych w klatkach zwierząt, bardzo często nie spełniają podstawowych wymogów sanitarnych. Pracownicy tych miejsc uczestniczą również w życiu poza fermami, więc nie ma dowodów, że do zakażenia doszło od fretki.  Podczas webinarium (można je obejrzeć za pośrednictwem serwisu youtube)  podano, że po zakażeniu system immunologiczny zwierzęcia rozpoznaje wirusa i włącza mechanizmy obronne, jednak organizm zwierzęcia nie wydala żywej postaci wirusa lub wydala na bardzo niskim poziomie – nie ma więc możliwości zakażenia człowieka. Prawdopodobnie istnieje możliwość przekazania wirusa kolejnemu zwierzęciu od zakażonego już zwierzęcia. Tak przypuszczalnie stało się u kotów żyjących w grupie.

Sam przebieg choroby u zwierząt jest jednak określany jako bardzo łagodny. Objawy takie jak osłabienie, podwyższona temperatura ciała zanikają samoistnie w ciągu paru dni i nie wymagają leczenia – w związku z tym nie ustalono żadnego schematu leczenia poza objawowym.

Jak ograniczyć ewentualność zakażenia zwierzęcia?

Po pierwsze nie panikujmy, nie ma żadnych podstaw, aby porzucać zwierzę! Jeśli jesteśmy chorzy (dotyczy nie tylko covid-19, ale i zwykłego przeziębienia) należy wdrożyć środki ostrożności takie jak:

  1. Jeśli istnieje taka możliwość, powierzyć opiekę nad zwierzęciem innym domownikom.
  2. Myć często ręce.
  3. Unikać bliskiego kontaktu ze zwierzęciem jak np. całusy.
  4. Nie dzielić się posiłkiem. Nie pozwalać na wylizywanie talerzy, sztućców, kubków.
  5. Zasłaniać nos i usta podczas kaszlu i kichania.
  6. Zużyte środki higieniczne wyrzucać bezpośrednio do worka, który następnie należy związać i wrzucić do kosza.
  7. Regularnie wietrzyć pomieszczenia, w których się przebywa.
  8. Porządnie myć miski zwierząt przed podaniem posiłku/wody – najlepiej w ciepłej bieżącej wodzie z dodatkiem łagodnego detergentu np. płynu do naczyń.
  9. Codziennie odkurzać/myć podłogę (nie stosować w tym celu środków typu Domestos!) w celu bieżącego pozbywania się włosów i martwego naskórka.
  10. Dbać o czystość posłań i legowisk.
  11. Stosować profilaktykę: regularne szczepienia, odrobaczenia.
  12.  Zadbać o dobrą kondycję i odporność zwierzęcia.
  13. Unikać zatłoczonych miejsc (psie parki). Psy prowadzić na smyczy, zachowując dystans.
  14. Myć łapki zwierzęcia po powrocie ze spaceru (można użyć psiego szamponu zawierającego chlorheksydynę np. Vetexpert Szampon Specialist, Hexoderm).
  15. Wykąpać psa który miał kontakt z osobą zakażoną (istnieje możliwość przetrwania wirusa na sierści zwierzęcia) za pomocą szamponu z chlorheksydyną. U zwierząt nietolerujących wody lub takich, dla których kąpiel mogłaby być niebezpieczna, przetrzeć sierść zwilżoną ściereczką lub użyć specjalne nasączane chusteczki dla zwierząt.
  16. Regularnie prać zimowe ubranka, w których zwierzę wychodzi na zewnątrz.
  17. Myć pod bieżącą ciepłą wodą z dodatkiem bezpiecznego detergentu: kagańce, szelki, smycze.

Czego NIE wolno robić ?

  1.  Spryskiwać zwierzęta środkami do dezynfekcji.
  2. Wystawiać zwierzęta na bezpośrednie działanie lamp UV czy też ozonatorów.
  3. Poddawać zwierzęta działaniu wysokiej temperatury jak np. parownica.
  4. Nadmiernie kąpać (doprowadza do uszkodzenia naturalnej bariery ochronnej naskórka).
  5. Podawać zwierzętom ludzkich leków/suplementów na odporność bez konsultacji z lekarzem weterynarii (dla przykładu dawka wit. D dla człowieka może być zabójcza dla trzustki oraz wątroby kota).
  6. Zasłaniać nos i pysk zwierzętom.
  7. Zamykać zwierzęta w samotności.
  8. Porzucać.
  9. Wyładowywać na zwierzętach złe emocje.

Ustalenia będą się zapewne zmieniać dlatego zachęcam do śledzenia aktualnych wytycznych na stronach :

https://wsava.org/

https://www.oie.int/

https://www.who.int/

https://www.cdc.gov/

Agnieszka Tokarczyk – zwierzęta zawsze były dla mnie ważne. Jestem aktywistką prozwierzęca działającą na rzecz zwierząt wykluczonych. Obecnie pracuję jako techniczka weterynarii, zajmuje się przede wszystkim opieką nad królikami i zwierzętami dzikimi. Szczególne miejsce w moim sercu zajmują Gołębie Miejskie. W ramach odpoczynku piekę wegańskie ciasta.

Serdecznie dziękujemy Adriannie Chorąży za korektę tekstu!

Czy to już ten moment? O eutanazji zwierzęcia

Eutanazja to najtrudniejsza decyzja, z jaką każdy opiekun zwierzęcia będzie musiał się zmierzyć. Samo słowo oznacza „dobrą śmierć”, czyli taką w której nie obecne jest cierpienie i ból. Prawidłowo przeprowadzony zabieg eutanazji jest od nich wolny. Pozwala zwierzęciu na godną, bezbolesną śmierć. Od strony technicznej polega ona na podaniu serii zastrzyków doprowadzających do ustania czynności życiowych. Aby zabieg był bezbolesny, lekarz wprowadza zwierzę w stan narkozy (dokładnie tak jak w przypadku innych zabiegów) a następnie podaje wlew dożylny (w niektórych przypadkach np. gdy są to małe zwierzęta, iniekcja podawana jest dosercowo), który zatrzymuje akcję serca.

Czy to już czas?

Decyzję o uśpieniu zwierzęcia zawsze podejmuje lekarz weterynarii (opierając się o założenia ustawy z dnia 21 sierpnia 1997 r. z późn. zm.). Jednak ostatnie słowo należy do opiekuna.

Jaki i kiedy podjąć taką decyzję, aby mieć pewność, że jest ona właściwa?

Każda decyzja, którą podejmiemy będzie nieodwracalna i pociągnie za sobą konsekwencje.

Uważam, nie tylko jako techniczka weterynarii, ale przede wszystkim jako opiekunka sporego stadka zwierząt, że powinniśmy kierować się zasadą ograniczania cierpienia. Na pierwszym miejscu stawiamy dobro zwierzęcia, a nie swoją potrzebę spędzenia z nim większej ilości czasu.

Podczas wieloletniej praktyki weterynaryjnej, nagminnie spotkałam się z tego typu wypowiedziami jak np. ,,nie jestem gotowa, aby już się pożegnać”. W przypadku zwierząt przewlekle chorych, z niewydolnością wielonarządową,  z brakiem możliwości dalszej terapii, w agonii, nie pobierających pokarmu/wody nasze działanie powinno być ukierunkowane na minimalizowanie ich cierpienia. Takie zwierzę umiera godzinami, tygodniami. Postępowanie opiekuna, który nie chce dokonać  wówczas eutanazji, jest egoistyczne, pozbawione empatii a wręcz okrutne. Jest i druga strona medalu, czyli ,,podchody” lekarza, przekonującego do uśmiercenia zwierząt poprzez np. wymyślanie nieistniejących chorób i objawów.

Nieadekwatnymi powodami do eutanazji są starość, zmiana w zachowaniu manifestująca się np. brakiem chęci do zabaw, wpadki typu oddawanie moczu i kału poza kuwetą/w domu.

Takie telefony urywają się w porach wakacyjnych i przedświątecznych. Konsumpcyjne podejście do życia zakłada – jeśli się zepsuło nie naprawiaj, a kup nowe – i niestety wśród niektórych opiekunów zwierząt jest wciąż popularne.
Powinniśmy pozwolić zwierzęciu odejść w przypadku, gdy:

  • ma chorobę nowotworową nie poddającą się leczeniu bądź w wyniku której cierpi, nie porusza się, nie je, nie pije,
  • nie ma możliwości dalszej terapii w przypadku choroby przewlekłej/nieuleczalnej np. przewlekła niewydolność nerek stadium IV,
  • poddawane jest uporczywym terapiom, których skuteczność może nie przynieść spodziewanego efektu,
  • zwierzę choruje na chorobę zakaźna, stanowiąca poważne zagrożenie dla innych zwierząt np. kocia białaczka, paramyksowiroza u gołębi,
  • konieczne jest przeprowadzenie aborcji np. w celu ograniczania bezdomności oraz przeciwdziałania skutkom poważnych chorób matki lub/i płodu (aby uniknąć takich rozwiązań, najlepiej wysterylizować/wykastrować zwierzę zawczasu),
  • ma poważne wady rozwojowe,
  • dostępna terapia jest poza możliwościami finansowymi opiekuna, a jej skuteczność może być niewielka np. guzy mózgu, urazy kręgosłupa,
  • jest po wypadku w stanie ciężkim,
  • jest to zwierzę dzikie, którego przeżycie wiąże się z drastycznymi ingerencjami nie pozwalającymi na powrót na wolność np. odcięcie skrzydła u ptaka
  • oraz w każdym innym przypadku, w którym nie da się ograniczyć bólu u zwierzęcia nieuleczalnie chorego.

Jak się przygotować?

Najlepiej wybrać gabinet, w którym my i zwierzę pod naszą opieką czujemy się bezpiecznie. Jeśli nie mamy możliwości udania się do lekarza, który prowadził nasze zwierzę, przygotujmy dokumentację medyczną. Niektórzy weterynarze przyjeżdżają również do domów. Ma to szczególne znaczenie przy większych psach, gdy nie ma możliwości ich bezpiecznego i bezbolesnego przeniesienia np. w przypadku porażenia kończyn. W miarę możliwości, postarajmy się zapewnić zwierzęciu poczucie bezpieczeństwa. Zabierzmy ze sobą jego ulubiony kocyk/zabawkę. Pozwólmy zjeść ulubiony smakołyk (nie proponuję podawać jedzenia bezpośrednio przed eutanazją, ponieważ zwierzę może zachłysnąć się wymiocinami, co potęguje stres). Jeżeli stan zwierzęcia na to pozwala, weźmy go do ulubionego miejsca. Zadbajmy o pamiątkową fotografię.

Czego się spodziewać?

Jeśli sytuacja nie jest pilna, najlepiej umówić się pod koniec pracy przychodni. Pozwala to na większy komfort – z reguły jest spokojniej. Poprośmy kogoś bliskiego, aby nam towarzyszył. Przed wykonaniem eutanazji warto również poprosić lekarza o informację, na temat tego jak będzie wyglądać cały proces. Pozwoli to uniknąć nieporozumień takich jak potrzeba większej ilości czasu czy specjalne życzenia np. chęć przygaszenia światła. Koniecznie poinformujmy lekarza weterynarii, jeśli zrobi nam się słabo. Dla dobra zwierzęcia zostańmy z nim do momentu zachowania świadomości. Po podaniu środka przeznaczonego do eutanazji mogą wystąpić drgawki, gwałtowne oddechy, skurcze mięśni oraz rozluźnienie zwieraczy (popuszczenie kału i moczu), będące następstwem śmierci. Jeśli to dla nas za trudne, możemy opuścić gabinet na moment podania wlewu zatrzymującego krążenie, ponieważ zwierzę nie jest już świadome naszej obecności.

Pamiętajmy, że mamy prawo pożegnać się ze zwierzęciem w komfortowych dla nas warunkach. Co oznacza, że mamy prawo do decyzji na temat tego, co stanie się z jego ciałem oraz możemy spędzić ze zmarłym przyjacielem dokładnie tyle czasu, ile potrzebujemy, aby się pożegnać. Mamy prawo zachowywać się nerwowo, płakać i być roztrzęsieni/one. To ogromny stres – wszyscy to rozumiemy. Jego ciało powinno być traktowane z należytym szacunkiem przez cały personel.

Uważam, że do eutanazji należy przygotowywać się przez całe życie zwierzęcia. Nie chodzi mi o to, aby odliczać czas i zadręczać się myślami o śmierci zwierzęcia. Chciałabym natomiast, abyśmy „chwytali dzień” i korzystali z czasu, który został nam dany. Ważne jest codzienne budowanie wspomnień i głębokiej relacji. A w momencie, kiedy zwierzę cierpi, a medycyna jest bezradna, nie skazywać go na długą bolesną śmierć – tylko dlatego, że nie zdążyliśmy nacieszyć się sobą. Eutanazja to nie okrucieństwo, to nasz ostatni akt miłości.

Agnieszka Tokarczyk – zwierzęta zawsze były dla mnie ważne. Jestem aktywistką prozwierzęcą, działającą na rzecz zwierząt wykluczonych. Obecnie pracuję jako techniczka weterynarii, zajmuję się przede wszystkim opieką nad królikami i zwierzętami dzikimi. Szczególne miejsce w moim sercu zajmują gołębie miejskie. W ramach odpoczynku piekę wegańskie ciasta.

Serdecznie dziękujemy Adriannie Chorąży za korektę tekstu!

Potrzebujemy radykalnej solidarności

Rozmawiamy z Goją, aktywistką prozwierzęcą, klimatyczną, feministyczną, sojuszniczką osób LGBTQIA,  współzałożycielką Inicjatywy Basta!

Aśka Wydrych: Jako aktywistka już od lat łączysz w swoim aktywizmie różne nurty: prawa człowieka, prawa zwierząt, ekologię i ochronę klimatu, feminizm, antyfaszyzm. Jak do tego doszło? Czy pamiętasz ten moment, kiedy pomyślałaś – przecież to wszystko się łączy?

Goja: Nie wiem czy był to jeden moment. Myślę, że w miarę działania i  zgłębiania tematów, w ramach których byłam aktywna, zaczęłam zauważać pewne powiązania np. hodowli przemysłowej i kwestii zanieczyszczenia środowiska albo katastrofy klimatycznej spowodowanej hiperkonsumpcją, w efekcie której mówi się o milionach potencjalnych uchodźczyń i uchodźców klimatycznych. Nagle zaczynasz sobie zdawać sprawę, że to jaki owoc wybierzesz na śniadanie ma znaczenie. Czy będzie to awokado z plantacji (gdzie warunki pracy przypominają czasy niewolnictwa), które  transportowane jest tysiące kilometrów zanim trafi na mój talerz, czy jabłko od lokalnej rolniczki?

Sprawa się na tym nie kończy, bo przecież 1/3 produkowanej żywności ląduje w śmieciach. W tym samym czasie umiera dziennie prawie 25,000 osób z głodu. Moglibyśmy ich wyżywić, ale zużywamy białko roślinne na produkcję zwierzęcą. To białko roślinne pochodzi z soi, pod której uprawę wycina się lasy, tworząc monokultury wymagające ogromnej ilości chemii, jednocześnie zabierając ziemię rdzennym mieszkańcom. Antybiotyki podawane prewencyjnie zwierzętom, stanowią 70% światowej produkcji. Wycinka lasów zarówno pod uprawy i hodowlę, jak i na drewno, powoduje zmniejszanie się zdolności retencyjnych gleby, co wzmaga susze i powodzie. Polska również pustynnieje, ale dalej 70% słodkiej wody zużywa przemysł węglowy.

Spalanie paliw kopalnych powoduje ocieplenie klimatu wskutek czego – poza zmianami pór roku i coraz bardziej dotkliwymi klęskami żywiołowymi, topnieją lodowce, co już niebawem uwolni nieznane nam wirusy i spowoduje podniesienie się poziomu mórz i zalanie miast. Tę opowieść można ciągnąć i rozbudowywać o kolejne wątki, a wszystkie one dzieją się tu i teraz i nie da się powiedzieć, która kwestia jest priorytetowa, bo wszystkie są cholernie ważne.

fot. Mikołaj Jastrzębski

AW: W Polsce na palcach jednej ręki można wyliczyć organizacje prozwierzęce, które działając na rzecz zwierząt, wykazują się również wrażliwością na tematy dotyczące praw człowieka. W drugą stronę wygląda to podobnie, choć coraz częściej organizacje zajmujące się prawami człowieka zaczynają  uwzględniać w swoim spektrum etycznym pośrednio i zwierzęta choćby np. wybierając catering wegański przy organizacji szkoleń. Dlaczego Twoim zdaniem tak ważne jest byśmy jako aktywiści i aktywistki mieli podejście intersekcjonalne? Co zyskujemy dzięki niemu, jak i dzięki wrażliwości oraz otwarciu się na krzywdę Innych?

G: Wszystkie i wszyscy jesteśmy skupieni na swoich obszarach działań. Ale

my aktywistki i aktywiści, nie dysponujemy niewyczerpalnym budżetem w przeciwieństwie do wielkich korporacji, instytucji i rządów, które robią interesy kosztem obywatelek i obywateli. To, co może być naszą siłą, to działanie razem.

Tą grupową sprawczość widzimy np. przy masowych protestach, a jest przeciwko czemu protestować i o co walczyć. Inna kwestia to pewna konsekwencja. Jeśli walczę o prawa reprodukcyjne dla kobiet, a jednocześnie korzystam z produktów pochodzących z kontroli tych praw u innych istot, to zdaje się, że zaczynam wchodzić w intelektualny szpagat. Jeśli potępiam gwałt i przymuszanie do rodzenia, to dlaczego zgadzam się pić mleko od sztucznie zapłodnionych krów? Jeśli utożsamiam się z ideami równościowymi i nie zgadzam się na relację dominacji, to nie powinno mieć znaczenia czy występuje ona między kobietą a mężczyzną, czarnymi i białymi czy ludźmi i zwierzętami.

AW: Realizujesz film dokumentalny https://pomagam.pl/film-one poświęcony powiązaniom między szowinizmem gatunkowym a seksizmem, homofobia, rasizmem. Jaki jest wspólny mianownik tych różnych form wykluczenia? Co je łączy? Patriarchat, kapitalizm, religia? Kto jest naszym wspólnym wrogiem?

G: Powinnam odpowiedzieć – system. Tak się składa, że dla mnie te 3 elementy to emanacje tego samego porządku. Patriarchat to sfera kulturowo-społeczna, religia to strefa społeczno-polityczna, a kapitalizm jest sferą polityczno-gospodarczą. Tak więc wszystkie trzy zazębiają się, tworząc pewien globalny układ geopolityczny. Oczywiście nie twierdzę, że kiedyś było lepiej np. w średniowieczu, należy jednak pamiętać, że i wtedy świat był zbudowany na dominacji. Kapitalizm nie istniał, ale patriarchat w sensie kulturowym, jak najbardziej. Cała znana nam kultura, z której wyrośliśmy my – zachodni świat hiperkonsumpcji, ma swoje źródła w Europie, która uznała się za tak postępową cywilizację, że raczyła nieść w świat swoją mądrość i wartości, przy okazji kolonizując różne jego zakątki. A analizując tą męskocentryczną narrację, ciężko nie zauważyć, że cała została stworzona  przez uprzywilejowanych mężczyzn dla innych uprzywilejowanych mężczyzn. Nie ma w niej perspektywy osób, które nie identyfikują się jako mężczyźni.  Wykluczono z niej większość społeczeństwa, tworząc jasną hierarchię. Mężczyźni – bohaterzy, wieszcze, artyści, politycy, naukowcy robiący karierę oraz kobiety pracujące za darmo w domu i rodzące dzieci. Żeby nie chciały się buntować, można było użyć asa z rękawa –  pod postacią Boga i wzmocnić ten porządek usprawiedliwiając go prawem boskim czy prawem naturalnym. Jeśli kobiety się buntowały – na stos albo do piekła!

Strach pomaga w kontroli, dlatego kapitalizm też chętnie po niego sięga. Bazuje w końcu na podobnych schematach co religie: obiecuje szczęście – tylko przez konsumpcje, wywołuje poczucie strachu o miejsce pracy, żeby móc skuteczniej wyzyskiwać, spowiada, ale zamiast rozgrzeszenia, daje darmowy dostęp do jakiejś aplikacji albo kod promocyjny. To, co jednak istotne: kapitalizm wyznaczył porządek ogólnoświatowy.

AW: Opowiesz coś więcej o idei, która przyświeca Twojemu filmowi?

G: Chciałabym, aby różne osoby otworzyły się na inne perspektywy i wspierały się nawzajem. Tak jak grupa gejów i lesbijek z Anglii w trakcie rządów Margaret Thacher, którzy pomagali represjonowanym podczas strajków górnikom. Robili to, chociaż nie mieli w tym „interesu”, ale znali doskonale brutalność policji ze swojego życia. Opowiada o tym film zatytułowany Pride.  Potrzebujemy radykalnej solidarności. Ważnym tematem w realizowanym przeze mnie filmie, jest obnażanie pewnych podwójnych standardów, które świetnie organizują nam świat. Sama mówisz w którymś momencie podczas nagrania o victim blaming. Feministki go piętnują, ale jeśli zaczynamy używać go w odniesieniu do niższych klas społecznych (patole) albo zwierząt (szkodniki) stają się one dla nas niezauważalne. Dzieje się też to w dużej mierze ze względu na język. Jak pisał Wittgenstein „granice mojego języka, są granicami mojego świata”. Język jest ideologią, którą przesiąkamy razem z nauką słów, przez co staje się ona przezroczysta. A słowa zawsze niosą pewien ładunek, nie są neutralne. I tak język staje się narzędziem opresji.

AW: Wiemy, że słowa są ważne. Kształtują to, jak postrzegamy zwierzęta, jak postrzegamy ludzi, mogą kreować świat pełen przemocy. Widzimy to choćby na przykładach krajów, w których doszło do ludobójstwa. Pierwszym etapem było zawsze przygotowanie gruntu językiem, odhumanizowanie ofiar. Również w kontekście zwierząt możemy mówić o przydatnych kategoriach typu szkodnik i obudowanym wokół nich dyskursie eksterminacyjnym. No właśnie, jak zatem język kształtuje postrzeganie zwierząt, kobiet, osób nieheteronormatywnych, osób o innym kolorze skóry?

G: Język jest narzędziem systemu, grupy, która dominuje w danym układzie. W naszym przypadku, jeśli mówimy o patriarchacie, kapitalizmie czy totalitaryzmie, język służy władzy. Tak się składa, że nasz świat urządzili nam w głównej mierze mężczyźni. Istotne więc było stworzenie narzędzia, które pozwala kontrolować jednostki. Świetnie to widać, kiedy przytaczamy słowa wytrychy czy pewne kalki myślowe.

W naszej kulturze np. mamy bardzo wyraźny dualny podział na to, co męskie i żeńskie (nawet tu nie ma miejsca na inne tożsamości!). Kobietom przypisuje się pewne cechy, takie jak emocjonalność, wrażliwość, delikatność, zmysłowość itd. Mężczyznom racjonalność, siłę, „męskość”, wytrzymałość. Problem polega na tym, że słowa te nie tylko nie mają nic wspólnego z opisem rzeczywistości, która czarno-biała być nie chce, ale co gorsza, zaczyna ją kreować.

Bo jeśli dziewczynka od małego słyszy, że ma być grzeczna, jeśli coś przeskrobie, albo że jest ładna, jeśli chce się ją pochwalić, to zaczyna rozwijać swoją osobowość, dostosowując się do cech, które od niej jako kobiety wymaga społeczeństwo. Bardzo często wbrew swoim potrzebom. To powoduje, że nie potrafimy dać przestrzeni dla całego spektrum osób nieheteronormatywnych, a także tych, które nie chcą przyjąć tych ról społecznych, które przewidziało dla nich społeczeństwo. Ja całe życie słyszałam, że jako kobieta powinnam być matką. Czyli moja wartość zależy od tego, czy wypełnię misję, jaką przygotowało dla mnie społeczeństwo. Liczy się moja funkcjonalność. Dokładnie tak jak w kapitalizmie. Jeśli nie spełniam oczekiwań i nie wpisuje się w schemat zachowań, język „przywołuje” do porządku. Kobieta prowadząca aktywne życie seksualne (co zarezerwowane jest dla mężczyzn, bo kobieta musi być zależna) nazywana jest dziwką. Mężczyzna, który jest wrażliwy, nazywany jest pedałem bądź babą. Kobiety określa się też pejoratywnymi nazwami zwierząt: kura domowa, suka, larwa itd.

Nazw zwierząt używano również do określania różnych grup etnicznych czy społecznych, dehumanizując je i dając w ten sposób pewien rodzaj legitymizacji dla ich wykluczenia. Znamy przecież przykłady eksterminacji pod pretekstem oczyszczania społeczeństwa z karaluchów czy szczurów. Bo zabijanie zwierząt w języku mamy opanowane do perfekcji, a po śmierci dalej odbieramy im podmiotowość, nazywając szynką, futrem czy skórzaną torebką. Myśliwi regulują populację i pozyskują trofea, a krowy „dają” mleko. Tak właśnie wygodnie urządziliśmy się w ciepłym fotelu dominacji.

AW: Co każdy z nas może zrobić, by zmienić język wspierający eksploatację zwierząt i ludzi? Jak kształtować swój język by nie szkodził, a może nawet wspierał innych i inne?

G: Przede wszystkim musimy być uważni i uważne, nie tylko na to, co mówimy, ale i jak o tym mówimy. Jeśli wspominamy o ukochanej kotce, określając się jako jej właścicielka, to przecież pośrednio, dajemy przekaz, że kogoś posiadamy. Jak rzecz. Jeśli mówimy o zwierzętach, że zdychają, a nie umierają, to odmawiamy im godności nawet w tym procesie, który jest najbardziej równościowy na świecie – śmierci.

Trywializujemy czyjąś śmierć, co oczywiście ma na celu ugładzić nasze ewentualne wyrzuty sumienia dotyczące eksploatacji innych istot. Już samo mówienie o zwierzętach „coś”, a nie „ktoś” powoduje odebranie podmiotowości i sprowadzenie do przedmiotu. Odzyskujmy więc słowa, twórzmy nowe i bądźmy uważni i uważne na to, jak mówmy nie tylko o zwierzętach, ale też o ludziach. Używajmy końcówek zgodnie z identyfikacją płciową danej osoby, wprowadzajmy do naszego języka nowe słowa i propagujmy je tak, by tworzyć przestrzenie dla tych pomijanych.

Mówiąc np. o niebinarności, która dzięki temu, że została nazwana, zacznie również funkcjonować w powszechnej świadomości. Wprowadzenie do języka nowych pojęć jest w pewnym sensie zmaterializowaniem ich w przestrzeni publicznej.

fot. Maciej Soja

AW: W opresji dotykającej zwierzęta, ale też ludzi dominujący udział ma kapitalizm, możemy mówić o utowarowieniu zarówno zwierząt, jak i ludzi. Co kapitalizm robi nam i zwierzętom, jaki ma na nas wpływ? Czy, a jeśli tak, to jak możemy z tym walczyć?

G: Kapitalistyczne dążenie do maksymalizacji zysków i „konieczność” ciągłego wzrostu gospodarki zmusiły do optymalizacji kosztów, czyli m.in do sięgania po tanią lub darmową siłę roboczą oraz do masowej eksploatacji zwierząt i środowiska. Zwierzęta jako produkty poddawane są modyfikacjom ciał tak, aby zwiększyć wydajność „produkcji”. Masowa stała się też kultura, która będąc takim samym jak inne produkty, homogenizuje społeczeństwa, utrwalając jednocześnie stereotypy np. dotyczące ról płciowych. Zaś dobrostan tego społeczeństwa mierzy się wzrostem PKB, z którego  znaczna część zysków trafia tylko do najbogatszych. I to właśnie ich interesów bronią rządy, pozwalając na ogromnej skali wyzysk pracownic i pracowników, grabieżczą gospodarkę surowców czy eksploatacją zwierząt na ogromną, niespotykaną dotąd w historii skalę. Pieniądz i konsumpcja są tak istotne, że utrzymuje się dyktatury, w tzw. republikach bananowych, żeby mieć tanie banany w sklepach. Jeśli więc nie przedefiniujemy tego, co jest miarą naszego rozwoju, to dalej będziemy tkwić w miejscu, niszcząc planetę i nas samych.

AW: Weganizm jest formą oporu wobec kapitalizmu, patriarchatu, jest swoistym aktem politycznym. Jednak coraz częściej obserwujemy też zakusy kapitalizmu w kierunku przejęcia narracji wegańskiej, by za pomocą weganizmu dokonywać swoistego vegan washingu i by, ograniczyć weganizm do wyboru tylko konsumenckiego. Czy coś da się z tym zrobić?

G: To zależy jak go definiujemy. W ujęciu kapitalistycznym jest to po prostu dieta roślinna. Dlatego to, co może nam zaoferować rynek, to wegańskie alternatywy mięs, mleka roślinne i masę innych produktów.

Widząc duży popyt, nawet najwięksi giganci sprzedający mięso, tacy jak np. McDonald’s, wprowadzają do swojej oferty pozycje roślinne. Z jednej strony wygląda to dość absurdalnie, że firma odpowiedzialna za śmierć 67 tys. krów dziennie ma w swoim menu roślinne burgery, ale z drugiej strony myślę, że to dobrze. I chociaż sama nigdy nie kupię w McDonald’sie burgera, to mając świadomość, że żywi on dziennie 1% populacji, bardzo się cieszę z tych wegańskich opcji.

Wiemy, że marne mamy szanse na to, aby wszyscy przeszli na weganizm w najbliższym czasie, ale redukcja konsumpcji produktów odzwierzęcych na dużą skalę, będzie miała wpływ na rynek, a o to między innymi też chodzi. Perspektywa zmienia się, jeśli myślimy o weganizmie jako o stylu życia polegającym na nie zadawaniu cierpienia. Wtedy logiczną konsekwencją jest wybieranie nietestowanych na zwierzętach kosmetyków, nie chodzenie do zoo czy niekupowanie zwierząt.

Ale czy jeśli nie chcemy zadawać cierpienia i nie zgadzamy się na robienie tego przez innych, to nie powinniśmy uwzględnić w naszej wrażliwości całego spektrum grup, które doświadczają opresji? Uchodźczynie i uchodźcy, ofiary pedofilii, ofiary przemocy domowej, osoby pracujące w warunkach niewolnictwa, mniejszości seksualne, osoby niebinarne, mniejszości religijne, więźniarki i więźniowie, osoby z terenów dotkniętych konfliktami zbrojnymi, wysiedlane rdzenne społeczności itd. Taka perspektywa to już dużo poważniejsze zobowiązanie niż eliminacja kilku produktów i usług. Wiadomo też, że nie da się tego zrealizować w 100%, ale warto być uważnymi i otwartymi na Innych.

AW: Kapitalizm jest też powiązany z obecną pandemią choroby spowodowanej przemocą i zabijaniem zwierząt. Pandemia koronawirusa to nie jedyne zagrożenie epidemiologiczne związane z jedzeniem mięsa i produktów odzwierzęcych, a mokre targi to nie jedyne miejsca, z których może przyjść zagrożenie dla ludzi….

G: Ebola, BSF (choroba wściekłych krów), ptasia i świńska grypa, SARS, MERS, Nipha, Zika były związane z konsumpcją mięsa i produktów odzwierzęcych. Świetnie tłumaczy to amerykański biolog Rob Wallace, autor książki Wielkie farmy powodują wielkie grypy: mówiąc o naszej planecie jako wielkiej farmie, gdzie potentaci branżowi dążą do kontrolowania rynku żywności. „Niemal całość projektu neoliberalnego jest zorganizowana wokół wspierania wysiłków firm z bardziej rozwiniętych krajów uprzemysłowionych w celu grabieży ziemi i zasobów słabszych krajów”. Wzrost monokultur i wkraczanie na uprzednio dzikie tereny przekraczają naturalne bariery, zwiększając tym samym kontakty z dzikimi zwierzętami i jednocześnie ułatwiając  przenoszenie patogenów. Ale to nie wszystko, ścisk panujący na fermach przemysłowych obniża reakcje immunologiczną i zwiększa „zjadliwość” wirusów.

AW: Wychodzi na to, że weganizm jest fundamentalnie racjonalnym wyborem, jeśli chcemy ochronić siebie przed kolejnymi epidemiami, planetę przed degradacją, a zwierzęta przed cierpieniem i śmiercią. Jednak prócz naszych indywidualnych wyborów, nie należałoby wprowadzić jakichś rozwiązań systemowych?

G: Myślę, że świat się mocno zmienia. Gdy zaczynałam działać ponad 10 lat temu, wiele kwestii było nie do ruszenia. To wtedy zawiązała się np. kampania antyfutro, która pierwszy raz w historii, ma realną szanse na wprowadzenie zakazu hodowli zwierząt na futra w Polsce. Pamiętajmy, że przemysł, który ma ogromne pieniądze na propagandę, nieustannie nas oszukuje. Dzięki śledztwom pokazujemy, jak jest i wiele osób nie zgadza się na taką rzeczywistość. Jestem więc w pewnym sensie optymistką, bo widzę wiele zmian, które zaszły w ciągu zaledwie 10 lat. Wegańskie knajpy, rozbudowana sieć ruchów antyłowieckich, coraz mniejsza popularność cyrków ze zwierzętami itd. Z drugiej strony, mam wrażenie, że kapitalizm się umacnia, a świat kręci coraz bardziej w prawo. Wizja czarno-białego świata z prostymi rozwiązaniami mnie przeraża. Zagrożenie nacjonalizmem i ekstremizmem religijnym to często pierwsze kroki do opresji grup mniejszościowych. A nie ma mowy o wyzwoleniu zwierząt bez wyzwolenia ludzi. Bo jeśli chcemy zakończyć zjawisko relacji dominacji, to musimy z nim walczyć, niezależnie od tego, kogo ono dotyczy.

Rozmawiała Aśka Wydrych
Dziękujemy Adriannie Chorąży za korektę rozmowy!

Gdy chcą nam zabronić karmienia zwierząt…

Wiele osób pyta nas, czy ktoś – sąsiedzi, spółdzielnia mieszkaniowa albo ogródki działkowe – mogą zakazać dokarmiania zwierząt: wolno żyjących kotów, ptaków lub innych. Wiele osób zgłasza się do nas z problemami związanymi właśnie z dokarmianiem zwierząt, wiele z nich spotyka się z agresją, złośliwością, a także w sytuacjach ekstremalnych doświadcza utraty dokarmianych podopiecznych.

Gołębie posilające się ziarnem

W polskim prawie nie istnieje zapis, który bezpośrednio zabrania dokarmiania zwierząt, dlatego nie można takich działań zabronić ani za nie karać.

Zazwyczaj przeciwnicy dokarmiania zwierząt powołują się na przepisy porządkowe spółdzielni lub wspólnot mieszkaniowych, bywa, że również na art. 145 Kodeksu wykroczeń (Kto zanieczyszcza lub zaśmieca miejsca dostępne dla publiczności, a w szczególności drogę, ulicę, plac, ogród, trawnik lub zieleniec podlega karze grzywny do 500 złotych albo karze nagany.).

Należy zauważyć, że w przypadku wprowadzenia przez spółdzielnie lub wspólnoty zakazu dokarmiania zwierząt, podmioty te powinny wskazać miejsca przeznaczone do dokarmiania. A jeśli tego nie uczyniły, należy wystąpić z wnioskiem o wyznaczenie takich miejsc.

Jednocześnie należy pamiętać, że wszelkiego typu regulaminy wewnętrzne nie mogą być traktowane jako nadrzędne w stosunku do Ustawy o ochronie zwierząt lub poszczególnych rozporządzeń, a tym samym regulamin nie może naruszać prawa zwierząt do wolnego życia.

Taką interpretację potwierdził w 2016 roku wyrok sądu. Chodziło o odebranie pani Ewie Łazowskiej z Teofilowa działki na terenie ROD za dokarmianie kotów wolno żyjących.

Szeroko o problemie dokarmiania kotów na terenie ogródków działkowych (który ma jednak przełożenie też na inne zwierzęta) pisze Karolina Kuszlewicz, adwokatka, autorka książki „Prawa zwierząt. Praktyczny poradnik” oraz autorka bloga W imieniu zwierząt i przyrody – głosem adwokata. Wskazuje ona, że zwierzęta nieudomowione żyją w warunkach niezależnych od człowieka, nie są przez niego utrzymywane, a jedynie wspomagane i zakaz utrzymywania zwierząt oraz dokarmiania ich na terenie ROD może, co najwyżej, dotyczyć psów i kotów posiadających właściciela. Karolina Kuszlewicz podkreśla, że zgodnie z Ustawą o ochronie zwierząt zwierzęta wolno żyjące stanowią dobro ogólnonarodowe i powinny mieć zapewnione warunki rozwoju i swobodnego bytu. Z dokładną analizą tego zagadnienia przez Karolinę Kuszlewicz możecie się zapoznać na stronie jej bloga.

Zgodnie z Ustawą o ochronie zwierząt (art. 6 punkt 1a i 2 podpunkt 9, art. 35 punkt 1a, 2) złośliwe strasznie zwierząt jest traktowane jako przestępstwo znęcania się nad zwierzętami, a za przestępstwo uznaje się również niezapewnienie zwierzęciu jedzenia, wody, leczenia. Dlatego, jak podaje Gazeta Prawna:

wyłapywanie, płoszenie, przeszkadzanie w karmieniu jest kwalifikowane jako znęcanie się. Natomiast za zniszczenie mienia, np. kociej budki, są konkretne konsekwencje, wynikające zarówno z kodeksu karnego, jak i cywilnego. Po zebraniu materiału dowodowego takie sprawy powinny być kierowane na policję.

Dokarmiając zwierzęta, warto trzymać się kilku podstawowych zasad:

  1. Karmienie powinno odbywać się w miejscach ustronnych i bezpiecznych dla zwierząt, najlepiej w godzinach małego natężenia ruchu drogowego.
  2. W celu uniknięcia problemów warto karmić zwierzęta poza terenem spornym.
  3. Dobrym rozwiązaniem jest stawianie pokarmu na tacy, plandece lub czymś podobnym, a po zakończeniu dokarmiania zwierząt zabranie przedmiotu wraz z resztkami jedzenia ze sobą.
  4. Należy utrzymywać miejsca karmienia w czystości i porządku, nie tylko po to, by uniknąć oskarżeń o zaśmiecanie, ale przede wszystkim ze względu na zdrowie i dobrostan zwierząt.
  5. Zwierzętom należy podawać pokarm dostosowany do ich gatunku i potrzeb żywieniowych. Niech to będą produkty pełnowartościowe, a nie zalegające resztki z obiadu czy zapleśniały chleb.
  6. W sytuacji, gdy wspólnota lub spółdzielnia wprowadziła zakaz dokarmiania, a nie wyznaczyła miejsc do tego przeznaczonych, warto wystąpić o wyznaczenie takiego miejsca lub miejsc. W przypadku, gdy takie miejsce nie zostanie ustalone, a spółdzielnia będzie w dalszym ciągu utrudniała dokarmianie, należy zawiadomić policję o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, powołując się na Ustawę o ochronie zwierząt – art. 35 punkt 1a, 2. W naszym poradniku możecie sprawdzić jak to zrobić.

Fundacja Czarna Owca Pana Kota

Ratunku, na moim balkonie zamieszkały gołębie!

Bardzo często pytacie nas, co zrobić, gdy na balkon wprowadzają się gołębie, jak bronić ptaki przed niechęcią i agresją sąsiadów czy spółdzielni mieszkaniowej, oraz jak się ich pozbyć w humanitarny sposób – nie krzywdząc. Równie często widzimy na różnych grupach na Facebooku podobne pytania, ale zabarwione, co smutne, chęcią przemocowego rozwiązania sytuacji z ptasimi lokatorami. Co gorsza często spotykamy się z podobnymi w treści szkodliwymi artykułami na różnych stronach internetowych, gdzie autorzy artykułów utyskują na gruchanie i trzepot skrzydeł ptasich, czy określają ptaki te mianem szkodników (o tym, że żadne zwierzę nie jest szkodnikiem, a także czym jest dyskurs eksterminacyjny pisaliśmy już na naszym blogu).

Sami  mieliśmy kilkakrotnie sytuacje, gdy na balkonach mieszkań, w których mieszkaliśmy zamieszkiwały  gołębie. Zawsze wspieraliśmy naszych nadprogramowych lokatorów w wychowaniu potomstwa – wystawiając wodę i ziarno i sprawdzając czy z gołębim potomstwem wszystko w porządku.  W odpowiednim czasie (maksymalnie po około 1-1,5 miesiąca od wyklucia) zarówno młode, jak i ich rodzice wyprowadzały się.  Robiliśmy nie tylko dlatego, że dla nas wszystkie zwierzęta są ważne i każde życie się liczy, ale też dlatego, że mamy mocne przekonanie, że zwierzęta mają podobnie jak ludzie prawo do bezpiecznego życia.

Columba livia f. urbana czyli gołąb miejski jest potomkiem  gołębia skalnego Columba livia. Budynki naszych miast są dla niego odpowiednikiem pierwotnego habitatu czyli występów i półek skalnych. Obecność gołębi w mieście jest ich naturalnym zachowaniem, podobnie jak zakładanie gniazd na naszych balkonach i parapetach.

Na mocy  Rozporządzenie Ministra Środowiska z dnia 16 grudnia 2016 r. w sprawie ochrony gatunkowej zwierząt (Dz.U. 2016, poz. 2183, z par. 6 ust. 1 pkt 7–9 oraz par. 6 ust. 3, w połączeniu z par 6. ust. 5) gołębie objęte są częściowa ochroną gatunkową, a co za tym idzie bezprawne jest ich zabijanie lub okaleczanie oraz chwytanie. Ingerencję w lęgi, jak np. usunięcie gniazda, zmiana jego lokalizacji, utrudnianie dostępu rodziców do gniazda, celowe płoszenie w trakcie obecności piskląt w gnieździe, należy uznać za działania szkodliwe, a tym samym niezgodne z zapisami rozporządzenia.

Jeżeli gołębie miejskie zagnieżdżą się np. na balkonie, a w gnieździe pojawią się pisklęta, to prawo obowiązujące na terytorium Polski nie pozwala nikomu i w żaden sposób ingerować w taką sytuację.

Jedynym wyjściem jest poczekanie do końca lęgu, aż młode dorosną, staną się tak duże jak ich rodzice i samodzielnie opuszczą gniazdo. Jakiekolwiek ingerencje w lęgi gołębi będą łamaniem prawa, jeżeli prowadzone zostaną bez pisemnej zgody RDOŚ na odstępstwa od zakazów obowiązujących wobec gatunków chronionych.

Dlatego, w przypadku, gdy sąsiedzi lub administracja spółdzielni mieszkaniowej chce na nas wymusić usunięcie z balkonu gniazda, w którym są pisklęta, lub chcą podjąć działania mające na celu usunięcie gniazd w których przebywają pisklęta z terenu budynku, powinniśmy się powołać na obowiązujące przepisy – wspomniane wcześniej z Rozporządzenie Ministra Środowiska z dnia 16 grudnia 2016 r. w sprawie ochrony gatunkowej zwierząt, Dz.U. 2016, poz. 2183, z par. 6 ust. 1 pkt 7–9 oraz par. 6 ust. 1, w połączeniu z par 6. ust. 5.

Najlepiej w takiej sytuacji przeciągać sprawę, powołując się na to, że takie działania są nielegalne i że spółdzielnia powinna mieć pisemną zgodę Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, a w tym czasie młode opuszczą gniazdo. Jeśli mimo to, spółdzielnia lub sąsiedzi podjęliby względem ptaków nielegalne działania należy zawiadomić policję o podejrzeniu popełnienia przestępstwa powołując się na wspomniane rozporządzenie oraz Ustawę o ochronie zwierząt – art.35 punkt 1 i 1a, 2. W naszym poradniku możecie sprawdzić jak to zrobić.

Natomiast już po opuszczeniu gniazda przez gołębie możecie podjąć działania zabezpieczające balkon przed ponownym zasiedleniem. Najlepszym rozwiązaniem jest zabezpieczenie balkonu siatką. Inną możliwością jest ustawienie odstraszacza.  W przypadku, gdy nie mamy zwierząt domowych możemy zamontować na balkonie urządzenie emitujące ultradźwięki, dla nas będzie ono niesłyszalne, ale dla gołębi nieprzyjemne. W żadnym wypadku nie należy stosować kolców – jest to zagrożenie dla życia ptaków, nie tylko gołębi, ale także dla wieli innych gatunków. Pisała o tym Karolina Kuszlewicz, adwokatka i autorka bloga W imieniu zwierząt i przyrody – głosem adwokata.

Nie jesteśmy sami na ziemi, prócz nas mieszkają również inne zwierzęta, którym w miarę rozbudowywania miast i anektowania kolejnych dzikich terenów, zabieramy niezbędną do życia przestrzeń. A przecież dla wszystkich znajdzie się miejsce. Wystarczy tylko trochę dobrej woli i mniej strachu przed zazwyczaj wyimaginowanymi przez nas zagrożeniami ze strony zwierząt.

Tomek Argasiński

W imieniu zwierząt

Karoliny Kuszlewicz, autorki książki „Prawa zwierząt. Praktyczny przewodnik” chyba nie trzeba przedstawiać: adwokatka, autorka bloga W imieniu zwierząt i przyrody – głosem adwokata, obecna wszędzie, gdzie zwierzęta potrzebują pomocy, gdzie trwa walka o zwierzęta, nie tylko te domowe, ale wszystkie, osoba, dla której żadne zwierzę nie jest mało ważne czy nieistotne, kobieta, która swoją ciężką pracą doprowadziła do wydania w 2016 roku ważnego wyroku Sądu Najwyższego, w którym uznano, że przetrzymywanie karpi w reklamówkach bez dostępu do wody to znęcanie się nad nimi.  Teraz Karolina Kuszlewicz napisała książkę.

Nie jest to zwykła prawnicza publikacją, ale książką, w której autorka dzieli się swoimi przemyśleniami, pokazuje, że będąc prawnikiem, niekoniecznie trzeba być zapatrzonym w ustawy, ale też (a może przede wszystkim) mieć otwarte serce na innych. Nie bez powodu jako motto dla swojej pracy autorka wybrała cytat z dr Melanie Joy:

aby zakwestionować niesprawiedliwość wszędzie, musimy praktykować sprawiedliwość wszędzie: na ulicach, na sali sądowej i na własnych talerzach.

I autorka to robi. Książka Karoliny Kuszlewicz jest ważną pozycją na rynku książek dotyczących zwierząt i prawnej ich ochrony, autorka bowiem wyraźnie pisze o przemocy legalnej i nielegalnej, jakiej doświadczają zwierzęta, o całej masie zwierząt przezroczystych i zabijanych i cierpiących w majestacie prawa – w rzeźniach, na fermach futrzarskich, w laboratoriach i na polowaniach, zwierzętach wykorzystywanych do pracy w służbach mundurowych. Porusza wiele kwestii dotychczas pomijanych i nieoczywistych, jak choćby, gdy pisze o zwierzętach jako ofiarach przemocy domowej czy swoim sprzeciwie wobec agresji słownej i nawoływań do linczu wobec osób krzywdzących zwierzęta, z czym przecież często spotykamy się w mediach społecznościowych.

Czytając książkę Karoliny Kuszlewicz, z ogromną radością zauważyliśmy, że w wielu miejscach swojej książki odwołuje się do wyników naszych, jak i przeprowadzonych wspólnie ze Stowarzyszeniem Ekostraż monitoringów; wymiaru sprawiedliwości, organów ścigania w zakresie egzekwowania zapisów Ustawy o ochronie zwierząt, wykonywania wyroków z Ustawy o ochronie zwierząt, oraz monitoringu pracy zwierząt w służbach mundurowych. Bardzo się cieszymy, że przychyla się do naszych wniosków z monitoringów i zgadza z naszymi rekomendacjami i postulatami dotyczącymi zmian w prawie.

Najważniejszym postulatem jest, by zapisy Ustawy o ochronie zwierząt zostały tak zmienione, by również w przypadkach działania w tzw. zamiarze ewentualnym osoby dopuszczające się krzywdzenia zwierząt, ponosiły konsekwencje swoich działań i zostały ukarane adekwatnie do krzywdy wyrządzonej zwierzęciu.

Szerzej piszemy o tym na naszym blogu  i na stronie petycji dotyczącej postulowanych przez nas zmian w Ustawie  (koniecznie ją podpisz!).

Książka „Prawa zwierząt. Praktyczny przewodnik” to zaangażowany i przyjazny zwierzętom głos w sprawie obecnie obowiązującego prawa, Ustawy o ochronie zwierząt i kierunku, w jakim powinna iść zmiana prawna w najbliższym czasie. To książka, która będzie nieocenioną pomocą zarówno dla aktywistów z organizacji prozwierzęcych, osób prywatnych, które samotnie walczą o zwierzęta pod swoją opieką, ale też dla przedstawicieli organów ścigania, wymiaru sprawiedliwości, jak i administracji publicznej (bo jak pokazują nasze monitoringi, w tej grupie są problemy ze znajomością i poprawną interpretacją Ustawy o ochronie zwierząt). Bardzo zachęcamy do uważnego czytania i korzystania z niej w życiu codziennym dla dobra zwierząt!

Tylko do końca marca 2020 roku możecie ze specjalnym rabatem kupić książkę „Prawa zwierząt. Praktyczny przewodnik” Karoliny Kuszlewicz na stronie Wydawnictwa Wolters Kluwer. Wystarczy, że podacie hasło: ZWIERZĘTA w momencie składania zamówienia, a kupicie książkę z rabatem 17%.

Fundacja Czarna Owca Pana Kota

Co podarować pod choinkę? Krótki przewodnik

Grudzień to taki fajny miesiąc, w którym lubimy innym dawać prezenty. Czasem trudno się zdecydować, co wartościowego i jednocześnie zmieniającego podejście do zwierząt podarować czytającym znajomym, przyjaciołom czy najbliższym. W tym roku postanowiliśmy Wam ułatwić te dylematy i przygotowaliśmy krótki przewodnik po wartościowych publikacjach na temat zwierząt. A obrodziło nam książkami poruszającymi ten temat, obrodziło!

1.   Dla nas osobiście absolutnym hitem jest graficzna książka „Opowieści z głębi miasta” Shauna Tana wydana przez Wydawnictwo Kultura Gniewu. To bez wątpienia najpiękniejsza książka wydana w tym roku w Polsce! To historie, w których świat stworzony przez ludzi spotyka się w zaskakujący sposób ze światem zwierząt, a relacje człowieka z innymi stworzeniami przestają być oczywiste.

2.   Książka kucharska blogerki Alicji Rokickiej, prowadzącej blog Wegan NerdŚwiętujemy! Roślinne przepisy na uroczystości i święta” to naszym zdaniem prezentowy samograj, który można podarować każdemu i każdej: czy to weganinowi/nce, wegetarianinowi/nce czy osobie jedzącej zwierzęta. Podobnie jak inny prezentowy samograj również wydany przez Wydawnictwo Marginesy, ale w ubiegłym roku: „Nowa Jadłonomia – roślinne przepisy z całego świata”.

3.    Jak jesteśmy przy Wydawnictwie Marginesy, to warto zwrócić uwagę na serię EKO tego wydawnictwa. Znajdziemy w niej wiele interesujących publikacji – my szczególnie polecamy wydane w ostatnim czasie „Lisy. Historia miłości i odrazy”, którą recenzowaliśmy na naszym blogu. To książka opisująca historię ludzkiej brutalności i konstruowania usprawiedliwień dla ludzkiej niegodziwości wobec lisów. Inną tegoroczną pozycją wydaną w tej serii jest książka „Manifest zwierząt. Sześć powodów, żeby okazywać więcej współczucia” Marca Bekoffa. Marc Bekoff to uznany etolog, którego raczej nie trzeba przedstawiać. A jego książka daje mocnego kopa, by przestać myśleć, że nic nie możemy. Pokazuje, że wiele zależy od nas i że sami możemy sprawić, by otaczający nas świat stał się nieco bardziej przyjazny i ludziom i zwierzętom.

4.       I już naprawdę ostatnia książka Wydawnictwa Marginesy w tym zestawieniu – wydana w tym roku książka psycholożki i aktywistki dr Melanie Joy „Ponad przekonaniami. Weganie, wegetarianie i mięsożercy przy jednym stole”. To książka o tym, jak z szacunkiem dla rozmówcy mówić o swoich etycznych wyborach oraz jak nauczyć się asertywnie komunikować z innymi w tym zakresie.

5.       Karolina Kuszlewicz, adwokatka, autorka bloga W imieniu zwierząt i przyrody – głosem adwokata opublikowała w tym roku książkę „Prawa zwierząt. Praktyczny przewodnik”. To zaangażowany i przyjazny zwierzętom głos w sprawie obowiązującego obecnie prawa, Ustawy o ochronie zwierząt i kierunku, w jakim powinna być zmieniana. Publikacja będzie nieocenioną pomocą zarówno dla aktywistów z organizacji prozwierzęcych, osób prywatnych, które samotnie walczą o zwierzęta pod swoją opieką, ale też dla przedstawicieli organów ścigania, wymiaru sprawiedliwości i administracji publicznej.

6.       O teorii praw zwierząt i etycznym traktowaniu zwierząt traktuje także książka opracowana przez naszą Fundację „Książka o prawach zwierząt”. To aktualizacja pierwszego wydania z 2014 roku. Chyba wiele osób pamięta jej zieloną okładkę! Książka przybliża myśl anglosaskich filozofów społecznych w zakresie praw zwierząt i zawiera inspirujące wywiady z osobami publicznymi i aktywistami. Możecie ją zamówić przez naszą stronę https://locoslocos.com/ksiazka/

7.       Wydawnictwo Krytyka Polityczna podobnie jak Marginesy oferuje nam serię poświęconą zwierzętom. Zostały w niej wydane w ubiegłym roku „Dziękuję za świńskie oczy” Dariusza Gzyry (jest już dodruk książki!), „Polskie mięso” Jasia Kapeli i „Poza słowami” Carla Safina. Nie namawiamy do rozbuchanej konsumpcji, ale tym razem mówimy: od razu kupcie wszystkie!

Fundacja Czarna Owca Pana Kota

Jak świętować roślinnie?

Jeśli szukacie doskonałego prezentu dla każdego i każdej, weganina i weganki, wegetarianina i wegetarianki, a także, a może w szczególności dla osób jeszcze jedzących zwierzęta, to możecie przestać już szukać! Prezent doskonały został wydany w listopadzie przez Wydawnictwo Marginesy i jest książką kucharską jednej z najbardziej popularnych blogerek kulinarnych w Polsce – Alicji  Rokickiej, autorki wegańskiego bloga Wegan Nerd.

Dla lubiących tradycyjne smaki i regionalne potrawy, tęskniących za smakiem potraw z dzieciństwa, szukających możliwości odtworzenia swojego comfort food po przejściu na wegetarianizm czy weganizm – ta książka to jest po prostu must have! „Świętujemy! Roślinne przepisy na uroczystości i święta” to prawdziwy prezentowy samograj, w dodatku z przyjemną i zachęcającą do jedzenia grafiką i zdjęciami. Książka będzie doskonałym pretekstem do wspólnego z przyjaciółmi czy rodziną gotowania, może się przydać jako zachęta do wypróbowania wegańskich przepisów dla osób obawiających się, że na weganizmie będą „jeść trawę”. Wegan Nerd w swojej książce pokazuje, że jedyne, czego się można na weganie obawiać – to kulinarnej rozpusty!

W książce zostały zweganizowane chyba wszystkie najbardziej popularne przepisy na tradycyjne, świąteczne (nie tylko bożonarodzeniowe, ale i wielkanocne) potrawy. Są przepisy na barszcz z uszkami, rosół, grochówkę, żurek, kulebiaki, pierogi, gołąbki, kluski różnego typu, krokiety, kartacze, boczniaki, steki, gulasze, rolady, strudle, potrawy przypominające smakiem i wyglądem tradycyjne potrawy rybne. A prócz tego wiele przepisów na smakowite pasty, pasztety, zupy i słodkości! Łącznie ponad 100 przepisów podzielonych tematycznie na śniadania, obiady, podwieczorki, zupy, drugie dania i desery.


Wydawnictwo Marginesy reklamuje książkę hasłem „Te święta nie mogą się nie udać”. Jak do tej pory w praktyce wypróbowaliśmy kilka przepisów  są świetne. Jesteśmy przekonani, że jeśli wykorzystacie przepisy z tej książki to  pod względem kulinarnym święta z pewnością będą udane! I to bez względu na to, czy obchodzicie święta, czy traktujecie je jako czas wolny, podczas którego możecie się zrelaksować!

Doskonałym uzupełnieniem dla tej książki, będzie podarowanie bliskim czy przyjaciołom opracowanej przez naszą Fundację „Książki o prawach zwierząt” jako uzupełnienia świątecznego odpoczynku o  etyczne rozważania dotyczące praw zwierząt i weganizmu.  Do czego Was serdecznie zachęcamy – książki można zamówić na naszej stronie: https://locoslocos.com/ksiazka/

Dziękujemy Wydawnictwu Marginesy za przekazanie książki do recenzji!

Fundacja Czarna Owca Pana Kota

Historia pewnej nienawiści

W lipcu 2019 można było przeczytać w polskich mediach wstrząsającą informację o tym, jak dwaj rolnicy z gminy Bierawa złapali lisa, a potem przez wiele dni go torturowali. Strzelali do niego z wiatrówki, topili, dźgali widłami. Tłumaczyli się przed sądem, że lis ukradł im kilka kur. Zostali skazani na 3 tys. grzywny oraz wyrok pozbawienia wolności – oczywiście w zawieszeniu. Wyrok nie jest żadnym zaskoczeniem, bo monitoringi wymiaru sprawiedliwości prowadzone przez Owcę i Ekostraż pokazują, że 86% wyroków pozbawienia wolności za znęcanie się nad zwierzętami lub ich uśmiercanie  jest orzekanych w zawieszeniu.

Zbrodnia opisana powyżej wpisuje się w wielowiekowy proces uprzedmiotawiania zwierząt za pomocą języka i etykiety „szkodnika”. Prócz lisów jeszcze kilka innych gatunków zwierząt zostało umieszczonych przez ludzi w szufladzie z napisem „szkodniki” – dziki, bobry, sroki, gołębie, gryzonie. Ale to lisom jest poświęcona ostatnio wydana przez Wydawnictwo Marginesy książka Lucy Jones. Lisy to jedne ze zwierząt, którym ludzka ekspansja zabrała przestrzeń życiową, poddając zajmowane przez nie naturalne tereny przekształceniu i brutalnej kolonizacji betonem. Lisy podobnie jak wiele innych gatunków, gdy zostały wyparte ze swoich naturalnych rewirów, zaczęły zamieszkiwać miasta, stając się ofiarą zmasowanej obecnie nagonki i dyskursu eksterminacyjnego. Ludziom łatwiej tolerować w swoim otoczeniu beton, smog i inne zanieczyszczenia niż przyrodę. Przeszkadza im obecność zwierząt, ich odgłosy, wydzieliny, fakt, że zwierzęta są obok nich. Paraliżuje ich paranoiczny strach przed naturą i dzikością, będący efektem wielowiekowej tradycji przeciwstawiania natury i kultury.

Właśnie o tym jest książka „Lisy. Historia miłości i odrazy”. Książka Jones to zajmująco napisana historia ludzkiej brutalności, podłości, psychozy i paranoidalnych wyobrażeń o zwierzętach, a także konstruowania usprawiedliwień dla ludzkiej niegodziwości. Autorka wiele miejsca poświęca nie tylko temu, jak ewoluował w czasie wizerunek lisa jako przebiegłego, brutalnego i psychopatycznego mordercy zagrażającego ludziom i hodowanym przez niech zwierzętom, ale też pokazuje piętrowe manipulacje mediów, zwłaszcza tych powiązanych ze środowiskami konserwatywnymi i myśliwskimi. Pokazuje pogoń mediów za tanią sensacją kosztem życia zwierząt i tworzenia atmosfery zagrożenia.

Jednocześnie rozmawia z obiema stronami etycznego sporu – z myśliwymi i ludźmi blokującymi polowania. Znajdziemy w książce kuriozalne wypowiedzi myśliwych o tym, że lisy czerpią przyjemność, z tego, że myśliwi na nie polują. Byłoby to śmieszne, gdyby nie było tak strasznie bezduszne i świadczące o zerowej empatii i znajomości psychologii zwierząt. W tej części raził jej symetryzm, narzucona przez media idea wypaczonego obiektywizmu, wypośrodkowywania racji i nieopowiadania się po żadnej ze stron. Raziło szukanie racjonalnych wyjaśnień nierównego traktowania przez brytyjską policję przypadków przemocy pomiędzy myśliwymi i obrońcami zwierząt oraz lekceważenia przemocy myśliwych wobec aktywistów. Możliwe, że ta próba zrozumienia myśliwych związana jest również z tym, że dziadek autorki był myśliwym, a co zrozumiałe ciężko było jej zaakceptować to, że mógł nie być takim ideałem, za jakiego go w dzieciństwie uważała. Wielka szkoda, że Jones nie pociągnęła bardziej tematu osób ratujących lisy w różnego typu organizacjach społecznych i ośrodkach. To był bardzo interesujący wątek, który zasłużył na to, by stać się ważnym elementem książki.

Uwagę zwracała niekonsekwencja autorki, która z jednej strony – jakże słusznie – zwraca uwagę na to, jak w języku odbijają się uprzedzenia wobec lisów oraz jak media kształtują negatywny wizerunek tych zwierząt, ale jednocześnie sama używa w książce takich słów jak: „sport” na określenie polowań na zwierzęta, „szkodniki” na określenie lisów czy „biznes zwalczania szkodników” i „tępiciele szkodników” na określenie firm parających się zabijaniem listów na życzenie mieszkańców brytyjskich miast. Język i sposób, w jaki się wypowiadamy na różne tematy ma ogromne znaczenie, kształtuje nasze uprzedzenia i nawyki myślowe. Może wykreować świat pełen zła i przemocy,ale może również stworzyć świat przyjazny zarówno ludziom jak i innym zwierzętom.

Wielką zaletą książki jest jej informatywność, bez zbędnego przegadania i rozwlekłości. Książka zawiera wiele informacji m.in. o tym, jak historycznie wyglądał proces eksterminacji zwierząt dzikich w Wielkiej Brytanii, o brutalnych tradycjach konserwowanych przez klasy uprzywilejowane, do których wykorzystywano lisy i nie chodzi tylko o polowania na nie, o tym, jak rozwijała się debata publiczna na temat zwierząt i ich prawa do życia począwszy od połowy XVIII wieku. Jest też sporo wstrząsających danych, jak choćby informacja, że 80 tys. lisów rocznie jest zabijanych przez myśliwych, ale, że o wiele częstszą przyczyną jest śmierć pod kołami samochodów.

Szczególnie wartościowe jest podkreślanie w książce, że lis nie jest zwierzęciem domowym i nie powinien być jako takie traktowany, nie powinien być oswajany przez ludzi, a potem przetrzymywany, lecz raczej powinien żyć swoim życiem dzikiego zwierzęcia.

Równie ważną kwestią jest przyjrzenie się narastającej nienawiści rolników do zwierząt drapieżnych oraz konstatacja, że zamiast na ich eksterminacji, rolnicy i farmerzy powinni się skupić na zapewnieniu bezpieczeństwa zwierzętom przez nich hodowanym poprzez odpowiednie zabezpieczenie przed atakiem drapieżnika. Co jak pokazują rozmowy Jones z kilkoma nastawionymi bardziej ekologicznie rolnikami i ośrodkami konserwacji przyrody, jest jak najbardziej możliwe.

„Lisy” to książka napisana z ciekawością i sporą sympatią dla lisów, ale raczej z pozycji ekologicznych i dobrostanowych niż praw zwierząt. Zabrakło mi w niej podstawowego pytania: czy w ogóle mamy prawo zabijać zwierzęta. Mimo braku tej refleksji książka warta jest przeczytania i dogłębnego zastanowienia się nad naszymi relacjami z otaczającymi nas zwierzętami i przyrodą.

Tak na marginesie, Marginesy ponownie zatroszczyły się o to, by książka miała piękną okładkę. Zajrzyjcie koniecznie do wewnętrznej strony okładki!

Dziękujemy Wydawnictwu Marginesy za przekazanie książki do recenzji!

Aśka Wydrych